Anyway, zaczynamy.
Styczeń 2013 vs. Listopad 2013 :)
DAWNIEJ
Odkąd pamiętam włosy nie chciały mi rosnąć, były kompletnie przesuszone i bez życia.
Niszczyłam je prostownicą codziennie przez 3 lata i nie miałam bladego pojęcia o jakiejkolwiek pielęgnacji.
Przez ten czas również co miesiąc farbowałam włosy najbardziej wyniszczającą drogeryjną farbą, jaką można tylko znaleźć (Schwarzkopf).
Moje włosy przeżyły wszelkie odcienie czerwonawych rudości, następnie czerń, ściąganie koloru u fryzjera, znów rudości... Potem 1,5 roku temu miał miejsce dziwaczny eksperyment z brązowo-fioletowym kolorem, grzywką i ścięcie połowy włosów. Następnie znów powrót do rudości.
Używałam wyłącznie szamponu (z SLS, rzecz jasna) i od święta odżywki.
Możecie sobie zatem wyobrazić, w jak tragicznym stanie były moje włosy.
Zależało mi zawsze tylko na ich długości i nie przywiązywałam większej wagi do stanu ich zdrowia.
Nie zdawałam sobie zresztą kompletnie sprawy z tego, że przyrost włosów zależy od pielęgnacji, jaką im serwujemy.
I nic dziwnego, że dostarczając im samej chemii i codziennie smażąc w wysokiej temperaturze, nie chcą współpracować, łamią się, są suche i niezbyt gęste.
TERAZ
Rok temu na poważnie wzięłam się za pielęgnację włosów.
- Prostownica i suszarka poszły w odstawkę. No dobra, może nie tak zupełnie, raz na jakiś czas "od święta" ich używam. Ale zabezpieczam przy tym zawsze włosy termoochronnym kosmetykiem.
- Przestawiłam się na delikatniejszą pielęgnację włosów - bez SLS i SLES.
- Olejuję włosy. Niestety dość rzadko, aczkolwiek planuję to zmienić.
- Używam maski WAX do włosów - ostatnio również niezbyt często.
- Staram się odżywiać zdrowo.
- Używam wszelakich rodzajów odżywek - do spłukiwania, bez spłukiwania i moich ukochanych w sprayu.
- Raz na jakiś czas nakładam na włosy maskę proteinową.
- Farbuję włosy metodą "na olej".
- Przez miesiąc stosowałam drożdżową kurację, do której planuję niebawem powrócić.
- Zabezpieczam końcówki.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz